Friday, December 08, 2006

tu musek, wlaśnie dostałem od kosiarza namiary na tego blogga. Mimo, że na codzień zajmuję się bardziej kompami, niźli muzą, to jednak czasem będę wrzucał tutaj troszkę swoich przemyśleń...

To, co mnie ostatnio naszło, to fakt cholernej niesprawiedliwości w polskim światku muzycznym. Wystarczy włączyć jakąkolwiek polską stację muzyczną. Co widzimy na pierwszym planie? Mnostwo wszelakich 'gwiozdek' pokroju Margary... Mandaryny. Jakaś młócka w tle,
do tego wokal paniusi przepuszczony wcześniej oczywiście przez dziesiątki filtrów pogłosowych, żeby jako-tako brzmial i główna bohaterka eksponująca jedynie swoje wdzięki fizyczne, mając przy tym nadzieję, że
ludzie nie zwrócą uwagę na resztę 'przekazu' (o ile to coś w ogóle nazwać przekazem można).
No ale, spiewać ponoć każdy może i ok - nikomu nie zabraniam. Tylko czemu taki totalny chłam nie ma problemów z przedostaniem się do mediów, problemów z zaistnieniem i siorbaniem z tego (nie małych) pieniędzy?

Są przecież inni rodzimi wykonawcy... Jako przykładem posłużę się tutaj kapelą Riverside. Jeśli ktoś ich zna, to doskonale wie, za co kocha się ich muzykę! Zarówno Out of Myself, jak i Second Life Syndrom, przedstawiają podobny, bardzo wysoki poziom.
Wokalista spiewa po angielsku, ale jest jednym z niewielu, którzy nie dają po sobie poznać, iż nie jest to ich rodzimy język. Dysponuje na prawdę niesamowitym warsztatem wokalnym. Kiedy trzeba - śpiewa łagodnie i spokojnie, ale kiedy trzeba, potrafi też wydać z siebie mocniejszy głos...
Obie ich studyjne płyty łączą się w jedną, nierozerwalną całość. Szczerze mówiąc - nie wyobrażam sobie teraz słuchać tylko "SLS"! Dlaczego? Ponieważ nawet sluchając ich pierwszy raz, człowiek odczuwa wyraźnie, że oba krążki coś łączy! Nie chodzi mi tylko o teksty (które warte są dokładnego ich prześledzenia ze źródłami). Chodzi o samą muzykę, ktora zmienia się z utworu na utwór! Od lekko przygniatających, wprawiających w melancholię, początków 'Out of Myself' (The Same River, I Believe,
Loose Heart), poprzez
kojące 'OK' na zakończenie pierwszego krążka, aż do całkiem pozytywnego w odbiorze 'Conceiving You'.
Odbiorca po prostu CZUJE to, o czym chłopaki grają! A czego chcieć więcej?

Drugą kapelą, o której warto wspomnieć, jest wspomniana już przez Kosiarza Coma. Również niepowtarzalny klimat (zwłaszcza na koncertach - magia!!) i brzmienie. Z tym, że Comie nawet udało się nieco wybić w naszym państewku i grono ich fanów zatacza coraz to szersze kręgi. Co mnie bardzo cieszy, bo sam się do nich zaliczam.
Z pierwszej studyjnej płyty - 'Pierwsze wyjście z mroku' - zasadniczo na początku trafił do mnie jedynie 'Leszek Żukowski' - piosenka, która niejako do dzisiaj pozostaje chyba wizytówką Comy. Tekst, sposób wykonania i prawdziwe uczucia, jakie kawałek nam przekazuje, nie pozostają obojętne chyba dla nikogo. Od początku 'Leszek' wpadł mi w ucho. Gorzej natomiast bylo z resztą piosenek z płyty. Czułem, że są dobre, ale jakoś nie mogły do mnie trafić (tak, jak Isis, z tym, że do tej kapeli nie przekonalem się do dziś...). Wszystko zmieniło się jednak po koncercie! Pasażer, 100tys. jednakowych miast, spadam, czas globalnej niepogody... Wszystko jednakowo dobre i warte przesłuchania i zagłębienia się.
To wszystko sprawiło, że z niecierpliwością czekałem na premierę 'Zaprzepaszczonych Sił Wielkiej Armii Świętych Znaków' (qrde, chłopaki... dłuższej nazwy się nie dało?:P). Tym razem było już inaczej. Zarówno cała płyta, jak i każdy kawałek z osobna, od razu do mnie przemówiły (no, może poza 'Daleką drogą do domu', która wydaje się być komercyjną wpadką zespołu... oby jedyną w karierze). Wokal ponownie nie pozostawia złudzeń - Roguc ponownie pokazał, że należy do ścisłej czołówki polskich wykonawców! Mimo, że z płytą jestem już bardzo mocno osłuchany, to 'Ostrość na nieskończoność' w końcówce dalej wywołuje uczucie ekstazy i bardzo przyjemne mrowienie na plecach...

Kapel takich, jak Coma czy Riverside, jest pewnie więcej. Ale co z tego, skoro w przypływie tego całego komercyjnego chłamu 90% z nich nie ma szans przedostać się do szerszej publiczności i zadowala sie koncertami 'za zwrot kosztów' w pomniejszych miejscowościach...
Jedyne, co nam pozostaje, to życzyć wszystkim kapelom co najmniej takiego sukcesu, jaki odniosła Coma! A nóz coś się w tym kaczogrodzie kiedyś odmieni...


Ok, na razie kończę. Następnym razem postaram się naskrobać coś o Muse.
Tymczasem jednak,
Pozdrówka!


No comments: